Saga Zmierzch Wiki
Advertisement

Powiem szczerze, dałam się ponieść efektowi de ja vu'.

Ta sama polana, ten sam śnieg, ta sama godzina.

Jednak...czy efekt miał być taki sam? Czy może wizja Alice miała się sprawdzić?

Było jednak kilka różnic. Po mojej prawej stronie stał szczupły mężczyzna w kraciastym berecie, z linią brody biegnącą dookoła ust. Trzymał za pulchną dłoń swą partnerkę, znaną mi ze słyszenia Patricię. Pamiętałam jeszcze, jak ich córka, stojąca teraz tuż obok, wita się z nimi - jak przytula się do ojca, jak chowa twarz w kasztanowych włosach matki. Bez wątpienia byli sobie bardzo bliscy, bliźsi nawet, niż Edward i ja. Czy dziś te mocne więzy miały zostać zerwane? Czy mieli wyjechać stąd we łzach? Czyje popioły mieli opłakiwać?

Pospiesznie odgoniłam te ponure wizje i skupiłam na powrót na tym, co widzę.

Nathalie zdawała się być ledwie świadoma dotyku matki, całą uwagę skupiwszy na opartym o nogę piaskowym basiorze. Co jakiś czas wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało to tak, jakby ze sobą rozmawiali. Nie posiadałam umiejętności czytania w myślach, jak Edward, ale i tak domyślałam się, co sobie telepatycznie mówią - że się kochają i akceptują, a jeśli przeżyją, ułożą sobie razem życie

Wszystkie te przemyślenia zajęły mi więcej czasu, niż myślałam - kiedy oderwałam wzrok od zakochanych, czarna plama majaczyła już na horyzoncie.

Gdy podeszli dostatecznie blisko,odnalazłam szybko wzrokiem dwie czarne figurki, Aleca i Jane, a potem poszukałam owej Marthy, największego zagrożenia.

Spodziewałam się, że skoro widziałam ją tylko w pozycji siedzącej, to nigdy jej nie znajdę, ale ze zdziwieniem odkryłam, że teraz również siedzi. Stała w drugim rzędzie i ustawicznie poruszała rękami. Przyjrzałam się jej uważniej i dopiero teraz zobaczyłam, że porusza się na metalowym wózku inwalidzkim. Kaleki wampir? Jeszcze nigdy czegoś takiego nie spotkałam.

Obok niej kroczyła owa chuda postać w ciemnoszarym płaszczu, którą widziałam w pobliżu niej podczas pobytu w Volterze. Ale dostrzegłam ją tylko kątem oka.

Gdy pochód się zatrzymał, dziewczyna zrzuciła kaptur i dopiero wtedy zobaczyłam, jak wygląda.

Była niezbyt urodziwa - przynajmniej, jak na wampirze standardy. Miała pociągłą, bladą twarz i średniej grubości wargi, o kącikach naturalnie skierowanych w dół. Krótkie, sięgające policzków ciemne włosy sprawiały, że ktoś nietaktowny wziąłby ją za chłopaka. Jedynym "identyfikatorem" jej płci były niezbyt wielkie piersi i długie rzęsy, okalające wachlarzem szkarłatne oczy. Nogi miała grubo owinięte kraciastym kocem.

Tak myślałam...dopóki nie zajrzałam właśnie w te tęczówki.

Bo zobaczyłam w nich taką wściekłość, zło i apodyktyczność, że az się cofnęłam. Coś w tej dziewczynie trzymało na dystans, i to na poważnie.

- Witaj, Aro. - odezwał się Carlisle. Nie wiedzieć czemu, świadomość, że ma zginąć, nie robiła na nim żadnego wrażenia.

- Darujmy sobie uprzejmości, Carlisle'u. - odparł Kajusz. -  Nie przyszliśmy tu na herbatkę. Ta oto wampirzyca złamała prawo i musi zostać ukarana.

- A który to aspekt wampirzego prawa został złamany? - zainteresowała się Nathalie. - Wpojenie to nie wasza sprawa.

- Ależ oczywiście, że nasza, droga Natalio. - odezwał się Aro. - Jaką mamy gwarancję, że zmiennokształtni nie powiedzą nikomu?

- Wiąże nas pakt! Nie powiedzieli nikomu od dziesiątek lat! - odpowiedział Carlisle.

- Nie interesuje nas twoja osobista polityka ze zmiennokształtnymi, Carlisle'u. Czy postanowienia rzeczonego paktu są zawarte w oficjalnym prawie?

- Nie, ale...

- A zatem nie można ich uznać za wiążące. - kontynuował Volturi, jakby nic nie zostało powiedziane.

Narastał we mnie gniew. Powitałam to z radością. Dobrze! Czyli jest nadzieja!

- Ponadto - warknął Kajusz. - Spacerowałaś na słońcu przy świadkach. Masz na to jakieś wytłumaczenie?

- Przecież oprócz sfory nikt mnie nie widział.

Kajusz tylko uśmiechnął się jadowicie i wyjął coś z kieszeni płaszcza. Rzucił to Jacobowi prosto pod łapy, na co mój rdzawobrązowy przyjaciel cofnął się z obrzydzeniem i warknął. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam, że to była głowa. Ludzka głowa. O typowo quileuckich rysach.

- ON widział. - powiedział z uśmiechem Kajusz. - I kto wie, kto jeszcze.

Nagle tarcza buchnęła ze mnie, jak ogień z pieca. Niewidzialna kopuła obejmowała teraz teren 50 centymetrów od palców u stóp Kajusza.

- No dobrze. - odezwał się zrelaksowanym tonem Aro. - Skoro ma dojść do bitwy, to może by tak jakoś ładnie zacząć...Marthy?

- Tak, panie? - zaytała melodyjnie, acz chłodno dziewczynka.

- Może pokażesz naszej drogiej Belli, co potrafisz?

Dziewczyna nie odwróciła głowy, ale spojrzała na mnie swoimi czerwonymi tęczówkami. Oczywiście nic nie poczułam.

Martha spojrzała na mnie z namysłem, przygryzając wargę. Wyglądała na zdziwioną.

- Co się dzieje? - syknął jej chudy towarzysz.

- Nie wiem. Nic nie słyszę. - powiedziała z niepokojem.

- Ale...Jak to?

- Nie wiem!

Postąpił  krok do przodu i poklepał ją po ramieniu, żeby uspokoić.

I wtedy wydarzyło się coś, co sprawiło, że moja tarcza odbiła się, jak kauczukowa piłka i wróciła do mnie; Quil, który od początku zachowywał się, jakby wypił o kilka dzbanków kawy za dużo, rzucił się na chudzielca. Chłopak krzyknął, ale nie zdążył nic zrobić. Brązowy basior chwycił go za miednicę i zaczął potrząsać łbem, targając nim na wszystkie strony, jak rozpuszczone dziecko szmacianą lalką.

W końcu rozerwał go na pół. Tułów i głowa poleciały na drugi koniec polany, a miednica i nogi zostały w pysku wilka.

Martha wytrzeszczyła oczy. Jej twarz wykrzywił najpierw szok, a później ból i gniew. Wrzasnęła. Był to czysty obłąkańczy okrzyk bojowy straty, szału i rozpaczy. Zeskoczyła ze swojego wózka. Okazało się, że ma tylko kikuty, kończące się w miejscu, gdzie powinny być kolana. Wytrzeszczyła płonące szaleństwem oczy na Quila,  a wtedy...nigdy bardziej nie żałowałam, że nie osłaniam wszystkich swoją tarczą.

Wilk zadygotał, zaskomlał, a potem...eksplodował.

Dosłownie. I to z hukiem. Wszędzie trysnęła krew i posypały się wnętrzności. Wszystkie wilki jak jeden mąż zawyły i rzuciły się na Marthę. Ja również, ochlapana krwią Quila, zapragnęłam ją zabić. Chciałam urwać jej głowę, ręce i te kikuty, a potem spalić na popiół.

Były to jednak tylko płonne nadzieje. Bo dopiero później pokazała, co naprawdę potrafi jej talent.

Ni stąd ni zowąd Emmet i Jesper otoczyli się nawzajem ramionami i wznieśli w powietrze. Na bardzo wielką wysokość.

Nie usłyszałam, co się stało potem, ale w następnej chwili z nieba spadł deszcz białych kawałków.

Alice, Rosalie i Esme krzyknęły. Podobnie okropne rzeczy zrobiła chwilę później Bogu ducha winnym wilkom - Embry'emu, Brady'emu, Lei, Colinowi...coś strasznego. A co w tym wszystkim było najgorsze? To, że robienie tych wszystkich  okropnych rzeczy sprawiało jej przyjemność! Widziałam ten okropny, pełen samozadowolenia mściwy uśmiech na jej twarzy. Jane też miała frajdę. Powinny być najlepszymi przyjaciółkami.

- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął do mnie Edward. - TARCZA! JUŻ!

Ale ja nie mogłam. Byłam w takim szoku, że nic do mnie nie docierało. I kiedy patrzyłam na te strugi przelewanej krwi, zrozumiałam, że to


KONIEC

Advertisement